Advertisement
Przed nami wielkie wyzwanie
Rozmowa z doc. dr Lidią Sieją, pracownikiem naukowym w Instytucie Ekologii Terenów Uprzemysłowionych

Image

ImageWszyscy dążymy do poprawy jakości naszego życia. Najczęściej przekłada się to na wzrost konsumpcji i nabywanie nowych dóbr materialnych. I tak być powinno, bo pobudza to rozwój gospodarki. Jednak często zapominamy lub wręcz wcale nie myślimy o tym, że to „stare” do niczego już nam niepotrzebne staje się odpadem. I tu powstaje pytanie, jak skutecznie rozwiązać problem śmieci, których będzie przecież coraz więcej? Tym bardziej, że jesteśmy przecież w Unii Europejskiej – co nakłada na nasz kraj obowiązek wywiązania się z surowych norm w tym zakresie.
 

Dyrektywa Ramowa z 2008 roku dokładnie określa nowy sposób postępowania z odpadami. W porównaniu do tej pierwszej, z 1975 roku, przede wszystkim widoczne jest zwrócenie szczególnej uwagi na prewencję, czyli zapobieganie powstawaniu odpadów oraz przygotowanie ich części do ponownego użycia, czyli recykling. Ważne są także inne metody odzysku i unieszkodliwiania. Rozumie się przez to odzysk energii w procesie spalania odpadów, a także stosowanie mechaniczno-biologicznych metod przerobu. Dopiero ostatnim szczeblem tej „drabiny” jest składowanie na wysypisku tego, co już nie może być poddane odzyskowi.
Ta Dyrektywa, zgodnie z ustaleniami, powinna  być wprowadzona do naszego prawado końca bieżącego roku. A czy to się uda...

Z czym wiążą się Pani obawy?


Jeżeli weźmiemy pod uwagę dane dotyczące recyklingu w latach 2004-2008, to co prawda zauważymy wzrost nawet 3-krotny. Jednak w stosunku do ilości odpadów zebranych ogółem, to jest to obecnie tylko około 4-5 proc. Dyrektywa wskazuje zaś, że do roku 2020 w czterech podstawowych grupach: papier, szkło, tworzywa sztuczne i metale – powinniśmy osiągnąć poziom recyklingu nawet do 50 proc. To będzie bardzo trudne. Prawie niemożliwe. Jednak musimy do takich proporcji zmierzać.
Zgodnie z Krajowym Planem Gospodarki Odpadami, zatwierdzonym przez Radę Ministrów w 2006 roku, powinniśmy dążyć do tego, aby odzysk i przerób odpadów stanowił co najmniej 40 proc. ich masy, czyli na składowiska trafiałoby 60 proc. I to jest założenie podstawowe oraz nasz cel strategiczny. A jeśli już mówimy o tym zadaniu, to należy pamiętać, że w głównej mierze ograniczać musimy składowanie odpadów ulegających biodegradacji, czyli odpadów organicznych wchodzących w strumień zmieszanych odpadów komunalnych, które powodują największe negatywne skutki dla środowiska.
Ogólnie ilość takich odpadów szacowana jest obecnie na około 5,5 mln ton na rok. Obowiązek redukcji składowania odpadów ulegających biodegradacji, wynikający z Traktatu Akcesyjnego, wymusza osiągnięcie poziomu przerobu tych odpadów (w tym termicznego przekształcania) w ilości 2,5 mln ton z 2010 r. i ok. 3,5 mln ton w 2013 roku. Metodami przerobu mechaniczno-biologicznymi nie uda się tego zrealizować.

A skoro nie tradycyjnie, to jak? Zdaje się, że nie mamy innego wyjścia oprócz szukania i jak najszybszego wprowadzenia w życie innych, bardziej skutecznych rozwiązań.

Krajowy plan zakłada rozwój selektywnego zbierania odpadów, w tym odpadów niebezpiecznych i wielkogabarytowych. Ważna będzie także budowa regionalnych obiektów odzysku i unieszkodliwiana odpadów z uwzględnieniem instalacji ich termicznego przekształcania.

Nie da się więc uniknąć budowy spalarni odpadów. Wywołują one jednak spory opór społeczny, zwłaszcza w miejscachich ewentualnej lokalizacji. Te postawy, wynikające najczęściej z braku wiedzy na temat funkcjonowania i standardów bezpieczeństwa takich instalacji, nie przyspieszą raczej procesu ich powstawania, chyba że uda się zmienić społeczne nastawienie. Obawiam się, że nie będzie to łatwe.

To prawda. Wszystkie kampanie edukacyjne w mediach ograniczają się niestety najczęściej do propagowania selektywnego zbierania odpadów. To oczywiście także jest ważne. Tylko nie dziwmy się potem, że Polacy nic nie wiedzą o tym, co dzieje się później, jaki jest cykl życia odpadu, nie znają nowoczesnych technologii i metod ich unieszkodliwiania, standardów unijnych w tym zakresie, dobrych doświadczeń innych krajów. Do tego dochodzą także głosy niektórych „ekologów”, że segregacja i odzysk surowców wtórnych załatwi nam całkowicie pozbycie się odpadów. Bez sortowni, bez spalarni, bez składowisk...
Powróćmy jednak do termicznego przekształcania odpadów. Co przemawia za tym sposobem? Przede wszystkim jego efektywność i niewielka powierzchnia, która pozwala usytuować taki zakład nawet w obrębie miasta. Jako przykład niechaj posłuży Wiedeń, gdzie duża spalarnia o niebanalnej architekturze doskonale wpisała się w miejski pejzaż.
Jednak nie architektura obiektu jest tu najważniejsza. Liczy się sprawność oraz bezpieczeństwo dla mieszkańców. Każda spalarnia jest w zasadzie elektrociepłownią, tyle tylko, że na inne paliwo, wytwarzającą ciepło i energię elektryczną. I jest to – paradoksalnie – czysta energia, bo pochodzi ze źródeł odnawialnych, a normy emisji zanieczyszczeń, emitowanych z tzw. komina, są nawet surowsze niż dla energetyki konwencjonalnej.
A teraz popatrzmy na dane liczbowe. Kaloryczność odpadów w procesie ich spalania porównywalna jest do kaloryczności węgla brunatnego. Albo inaczej – termiczne wykorzystanie 2,5 mln ton odpadów, to oszczędność około 1 mln ton węgla. I nie ma już cywilizowanego kraju, który by o tym nie wiedział i nie szedł tą drogą.
Uzyskiwane efekty mówią same za siebie: rocznie w 400 instalacjach, funkcjonujących w krajach Unii Europejskiej, spala się około 66 mln ton odpadów, co zaspokaja potrzeby 37 mln mieszkańców w zakresie dostawy ciepła oraz aż 20 milionów odbiorców prądu! Są to wielkości nie do pogardzenia, gdy popatrzymy na osiągnięty dzięki temu skutek ekonomiczny i ekologiczny. Średnio w 25 państwach należących do Unii termicznie przekształca się 25 proc. odpadów, chociaż są i takie kraje, na przykład Szwecja, gdzie odsetek ten sięga nawet 60 proc.
W nowoczesnych spalarniach odpadów spełniających standardy najlepszej dostępnej techniki, przy pełnej kontroli przebiegu procesu – nie występują praktycznie żadne zagrożenia dla środowiska. Należy dodać, że nawet najlepiej eksploatowane składowisko odpadów stwarzać może znacznie większe zagrożenia dla ludzi i środowiska – emituje metan do atmosfery, który jest ok. 20 razy groźniejszy od CO2. Składowiska mogą powodować zagrożenia skażenia wód i gleb.
Spalarnie są więc naszą jedyną szansą na rozwiązanie problemu odpadów komunalnych oraz wywiązanie się z zobowiązań w tym zakresie wobec Unii Europejskiej, a tym samym polskiego ustawodawstwa w dziedzinie gospodarki odpadami.

Trudno polemizować z taką argumentacją. Trudno także nie zadać w tym miejscu pytania, ile takich obiektów nam potrzeba, kiedy i gdzie powstaną oraz jak będą finansowane te inwestycje?

Biorąc pod uwagę ilość powstających w naszym kraju odpadów komunalnych – potrzeba nam co najmniej dziesięciu spalarni. Czy to dużo? Raczej nie. To wręcz, powiedziałabym program-minimum. Dla porównania – u naszych zachodnich sąsiadów, w Niemczech, działa ich już 70.
Jeśli zaś chodzi o przewidywany termin realizacji tych projektów – to powinny one, teoretycznie, powstać do 2015 roku. Czyli biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia – czasu jest naprawdę bardzo mało. Obecnie trwają przygotowania w zakresie dokumentacji niezbędnej do rozpoczęcia prac projektowych i budowlanych dotyczących spalarni odpadów m.in. w Rudzie Śląskiej, Bydgoszczy, Krakowie, Poznaniu, Warszawie, Szczecinie.
Inwestycje te są częściowo finansowane ze środków unijnych. Niezbędny jest również wkład własny. Jego wielkość zależy od opcji realizacji. Jeżeli inwestycja realizowana jest w wariancie koncesji na roboty budowlane, gdzie jednym z wykonawców jest partner prywatny – dotacja jest mniejsza. Jeśli zaś beneficjentem jest gmina lub związek gmin – można liczyć średnio nawet do 60 proc. unijnej dotacji. To już jest bardzo dużo i szkoda byłoby taką szansę zmarnować.

W jednym z ogólnopolskich dzienników przeczytałam, że porównując wielkość konsumpcji dóbr dostępnych na sklepowych półkach z ilością odpadów lokowanych na składowiskach powstaje pewna różnica. Składowanych śmieci powinno być więcej. Czyli mamy zatem do czynienia ze swoistą „szarą strefą” w pozbywaniu się odpadów? Jaka jest w Pani ocenie skala tego zjawiska?

Wg danych GUS przeciętny obywatel naszego kraju „wytwarza” rocznie 300 do 350 kg odpadów. To daje nam sumarycznie wielkość ponad 12 mln ton na rok. Tymczasem na składowiskach deponowanych jest jedynie około 10 mln ton odpadów. Gdzie więc jest cała reszta? Około 62 tys. ton unieszkodliwiamy termicznie. Dalsze 262 tys. ton – biologicznie. Jeżeli dodamy do tego recykling papieru, który też jest odpadem biodegradowalnym – to da nam to około 500 tys. ton. Jednym słowem procesu odzysku i unieszkodliwiania poza składowaniem poddawanych jest zdecydowanie za mało odpadów w stosunku do założeń planu.
W latach 2004-2008 na składowiskach lokowaliśmy 94 proc. ogółu odpadów. Dzisiaj – 86 proc. O takich wielkościach mówią statystyki. Jednak nie bardzo w to wierzę. Często bowiem dzieje się tak, że odpady kierowane są do sortowni, gdzie wybiera się z nich od 3 do 5 proc. surowców wtórnych. Pozostałe po sortowaniu odpady i tak trafiają na składowisko, jednak są już inaczej rejestrowane... Nie chcę tu podważać oficjalnych danych, pragnę jedynie wyjaśnić, skąd się biorą moje wątpliwości.
Za obowiązek rejestracji umów dotyczących odbierania odpadów od mieszkańców odpowiedzialne są gminy. W dużych miastach uregulowane jest to prawie w 100 proc. Gorzej jest w mniejszych ośrodkach i na wsi. Zdarza się w niektórych gminach, że tylko 60 proc. mieszkańców pozbywa się odpadów za pośrednictwem specjalistycznych firm. Gminy co prawda powinny kontrolować i egzekwować ten zapis Ustawy, jednak – powiedzmy szczerze – jest to po prostu kolejny martwy przepis. A efektem są dzikie wysypiska lub spalanie odpadów we własnym zakresie. I, obawiam się, że administracyjnie nie uda się skutecznie zwalczyć tego procederu.
Konieczna jest modyfikacja prawa, które pozwalałoby skuteczniej zarządzać gospodarką odpadami.


Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Ewelina Sygulska

 

© 2024 Grupa INFOMAX